Test JP-Australia Freestyle Wave PRO 114l 2022!

Po tak pozytywnym odzewie na recenzję JP-Australia Magic Air z przyjemnością kontynuuję moją pracę. Tym razem na warsztat wziąłem zestaw, który moim zdaniem będzie super wyborem na Zatokę Puckę – JP-Australia Freestyle Wave PRO 114l z żaglem NeilPryde Atlas PRO 5.4. I tu znów moja dusza freestyle mi mówiła, ale no jak to 114l w desce Freestyle Wave i jeszcze do tego 5 listwowy żagiel wave, przecież to musi być toporne, nieprzyjemne i w ogóle beee. Nie mniej czytając wszystkie achy i ochy na temat poprzednich roczników Freestyle Wave na różnych zagranicznych portalach podszedłem do tego jak na testera przystało, czyli z tzw. otwartym umysłem. Krótka charakterystyka warunków, w jakich przyszło mi testować:

  • Akwen: Zatoka Pucka, Chałupy 6
  • Wiatr: 18-28 węzłów side on (zachód) pierwszego dnia, 15-22 węzły side off (północny zachód) drugiego dnia

      

Powyższy wiatr wydawał się być idealny na ten zestaw i tak też było! Wpierw o samej desce, która jest bestsellerem JP-Australia i uznawana jest za jedną z najbardziej uniwersalnych, łatwych i przyjemnych desek na rynku (i ja już wiem, dlaczego 😉). Na sezon 22’ deska dostała niemały update kształtu, zarówno dziobu, jak i dna. Na ten sezon projektant odchudził dziób, przy zachowaniu pozostałych proporcji wymiarów, co spowodowało przeniesienie środka ciężkości, a także wyporności deski bliżej szyny masztowej. Zabieg ten sprawił, że deska w odczuciu jest bardziej kompaktowa, a także stabilniejsza szczególnie w momentach, gdy stracimy trochę mocy w żaglu. Sam pokład jest dość płaski jak na deskę typu freestyle – wave, co sprawia, że pływanie w 3, jak i 4 strapach jest równie przyjemne. Od strony dna deski też zaszły pewne zmiany i już na pierwszy rzut oka widać vee z wyraźnym podwójnym concavem z przodu, co ma pozytywnie wpływać na komfort na halsie. Przechodząc w kierunku rufy Vee zaczyna zanikać, a krawędzie deski stają się coraz ostrzejsze i cieńsze, a sama rufa jest dość wąska, chuda, co wszystko pozytywnie przekłada się na jej manewrowość. Deska została wyposażona w trzy skrzynki typu Power Box. Centralny fin to przyjemnie pracujący w warunkach freeride statecznik z G10 o długości 29 cm, natomiast boczne to 10-centymetrowe cudeńka z włókna węglowego. Tzw. kosy na ten sezon również zostały przeprojektowane i nasz główny statecznik w porównaniu do poprzednika jest szerszy na końcu, co ma zapewnić lepszą kontrolę. Uważam, że na freeride centralny fin jest bardzo fajny i zapewnia sporo trakcji, jednak na fale przydałoby się coś bardziej giętkiego.
 

  

Przez te dwa dni na wodzie starałem się przetestować wszystkie możliwe ustawienia deski, sprawdziłem 3 strapy, 4 strapy, thruster (3 stateczniki), single fin (1 statecznik) dosłownie wszystko, co tylko się dało w każdej możliwej konfiguracji. Osobiście najbardziej przypadła mi opcja z 4 strapami zamontowanymi na zewnętrznych insertach i jednym finem. Taka konfiguracja przy panujących warunkach pozwoliła mi cieszyć się sporą prędkością i manewrowością. To, co mnie oczarowało od samego początku w tej desce, to łatwość wejścia w ślizg i spore przyspieszenie. Jak tylko poczujemy moc w żaglu, wystarczy dobrać żagiel i przesunąć się w kierunku rufy, a deska resztę sama zrobi za nas rozpędzając się do ślizgu. Niemal jak większe, typowe deski freeride. Po wejściu w strapy, domknięciu żagla i dociśnięciu jej przez stopę rozpędza się ona bardzo agresywnie, osiągając przyzwoitą prędkość. Dzięki sporym concave’om deska suuuper lekko przelatywała przez zatokowy chop dając dużo kontroli i nie podskakując, jak sportowe auto na kocich łbach. Deska, dając sporo trakcji pod nogą, aż prosiła się, abym cisnął jeszcze bardziej i robiłem to z ogromną przyjemnością! Maksymalne prędkości wg. mojego zegarka oscylowały w granicach 50 km/h, a średnie w granicach 30-35 km/h. Przy dłuższych halsach pozycja jest bardzo komfortowa i nie męcząca, a pady o fakturze diamentu dają dużą przyczepność. Jednak muszę przyznać, że na pojedynczym finie zdarzyły mi się spin-outy, szczególnie lecąc mocnym baksztagiem na samym finie w dół chopu. Problem znikał na ustawieniu thruster, jednak wówczas brakowało mi trochę luzu pod nogą, do którego jestem przyzwyczajony z freestyle’ ówki. Trafiając na dziury wiatrowe, decha dzięki swojej szerokości i kształcie dna z łatwością przez nie przelatuje, zachowując ślizg i nie wytracając zbytnio prędkości. Drugiego dnia pływania, gdy wiatr odkręcił na side off, pomimo dużych dziur bez problemu dolatywałem pod sam brzeg. Wystarczyło tylko delikatnie przenieść ciężar ciała nad deskę.
 

  

Przy zwrotach, szczególnie sztagach bardzo zauważalne jest wspomniane przeze mnie wcześniej przeniesienie środka ciężkości i wyporności bliżej palety. Deska wydaje się bardziej jak 120l, a nie 114l, pozostawiając nam sporo miejsca na błędy. Przy rufie deska bardzo chętnie wchodzi w skręt, dając nam dużo pewności i zachęcając, by robić coraz ciaśniejsze zwroty. Muszę nadmienić, że tutaj sporo zależy od konfiguracji finów. Przy jednym finie deska utrzymywała sporą prędkość, jednak gdy pojawiał się większy czop, brakowało jej odrobinę trakcji. Jej brak natomiast potrafiły zrekompensować dwa małe boczne finy kosztem odrobiny prędkości.

Podsumowując, deska sprawiła mi bardzo dużo frajdy w freeride’owych warunkach, oldschoolowe laydowny, duck jibe’y, czy 360tki to coś, do czego została wręcz stworzona. Połączenie cech freeridedowej deski z manewrowością waveówki, a także mnogość ustawień strapów oraz thruster i single fin dają nam mega uniwersalną deskę. Z przyjemnością przepłynąłbym się na mniejszym rozmiarze 94 lub 84, by sprawdzić również jej zachowanie przy prostych trikach i silniejszym wietrze. Z racji jej litrażu (114) nie podejmowałem się sprawdzenia deski na morzu, ponieważ przy mojej wadze 78 kg nie byłby to najtrafniejszy sprzęt dla mnie😉 Nie mniej podczas podskoków na chopie deska bardzo przyjemnie lądowała, oczywiście tracąc trochę na prędkość, ale dzięki wcześniej wspomnianemu przyspieszeniu, szybko wracała, do swojej nazwijmy to prędkości przelotowej. Deska na pewno nie jest demonem prędkość (nie jest to w końcu deska freerace), ale jest wyraźnie szybsza i dużo łatwiejsza w prowadzeniu (szczególnie na chopie) niż mój JP Freestyle 93l. Przy rufach, jeśli tylko porządnie rozpędzimy się przed zwrotem, to dość łatwo pozwalała utrzymać ślizg na wyjściu. Trzeba jednak uważać, by nie docisnąć za mocno krawędzi, bo wąska i chuda rufa sprawia, że deska potrafi ostro skręcić. To, co przydałoby się w tym rozmiarze to jeszcze większa ilość insertów pod strapy. Brakowało mi możliwości ustawienia strapów jeszcze bliżej krawędzi, jednak tak jak wspominałem wcześniej nie jest to deska freerace. W najbliższym czasie będę miał okazję popływać na JP-Australia Super Ride 113l i uważam, że to będzie wspaniałe porównanie, ponieważ JP Freestyle Wave 114l bliżej jednak do freeride/freemove niż do wave. Muszę tylko zwrócić uwagę, że wszystkie moje wnioski i odczucia są w oparciu o moją wagę, podejrzewam, że dla 100 kg osoby ta decha może być bardzo fajną opcją na niedowiewkę i małe fale, a nie tak jak w moim przypadku na średnio wiatrową jazdę freeride na zatoce. Pracuję również nad recenzją wspomnianego NeilPryde Atlasa 5.4, więc stay tuned! 
😊Do zobaczenia na wodzie!